Tibia. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych ta gra orała mózgi dzieciaków w wieku szkolnym. I to było piękne. Jeśli na świetlicy w szkole czy gdziekolwiek był komp z dostępem do internetu, który pozwalał uruchomić szatańską Tibię, to mogłeś być kurwa pewny że zainstalowano na nim z 5 keyloggerow i w momencie gdy byłeś na tyle głupi, by się tam zalogować to przy kolejnej próbie zamiast listy postaci widniał tylko komunikat o nieprawidłowym haśle. W Tibii nikt się nie pierdolił, jeśli wkurwiłeś kogoś, kogo nie powinieneś to miałeś po postaci. W ogóle interakcja między graczami to było coś, czego nie uświadczyłem w żadnej innej grze, a wszystko to podszyte aurą tajemniczości – wtedy jeszcze wiele z questów bylo nierozwiązanych, lub niedokończonych przez twórców ale i tak tysiące graczy próbowało rozwiązać zagadki. Spike sword na rooku, marzenie każdego rookstayera, język beholderów, bramka na 999 lvl. Rozmowy z NPC, niejasne wzmianki w książkach, legendy. System PVP – poza nielicznymi miejscami ze strefą ochronną każdy mógł Cię zaatakować bez względu na różnicę poziomów. Za każdym rogiem mogłeś spotkać skurwiela, który akurat kończył gre, latał i zabijał wszystko, co mu weszło w drogę aż do bana. A jeśli spotkałeś kogoś, kto Ci w jakikolwiek sposób pomógł zamiast wbić nóż w plecy to cieszyłeś się jak dziecko i trzymałeś się z gościem, razem lataliscie po tibijskim rewirze. Do tego konto premium, na tamte czasy gdy chodziłem do podstawówki pacc kosztował jeśli dobrze pamiętam ok 90 zł za trzy miesiące, co dla mnie stanowiło kwotę niewyobrażalnie wielką, nieosiągalną wręcz. Poza tym historie z zastraszaniem w realu, oddaj postać bo wpierdol. Były czasy, były…
#gry #nostalgia #tibia